Rok 2012

2012

Swoisty szał ogrania nasze cywilizacje raz na jakiś czas. W zależności od kontynentu czy tez kultury w ramach urozmaicenia swoich frustracji szukamy podstaw do pogrążania się, w znakach na ziemi czy niebie, świadczących o nadchodzącym końcu świata. Ostatnio było millenium, nieco wcześniej obecna histeria 2012 przypadała na 999r, starożytni mędrcy zależnie od stanu gospodarczego czy ruchów społecznych, co jakiś czas grzmieli, że” jeśli nadal kochani poddani będziecie tacy niesforni to mój dobry kumpel Bóg Czegośtam, ostrzegał, że szlag trafi naszą super planetę w przyszłym tygodniu koło południa”, na poparcie kontaktu i ustaleń z Bogiem Czegośtam, po tygodniu zachodziło słonko albo działy się jakieś inne fajerwerki nie do końca zrozumiałe za przeciętnego mądrali tamtej epoki. W ten sposób, władca i jego świta zyskiwali (wedle oczekiwań), spory szacunek a zapewne jeszcze większą trwogą ich darzono, do tego nie trzeba było na jakiś czas używać żadnych argumentów, aby przerażona i zdezorientowana masa wykonywała wszelkie polecenia.

Te czasy szczęśliwie minęły i teraz masę terroryzuje się tarczami, nitkami gazociągowymi, głowicami atomowymi albo kolejną pandemią czy całkiem nowiutkim nieznanym wiruskiem, o którym nikt nic nie wie, który jest śmiertelnie groźny a na szczepionkę stać mniej więcej 3% społeczeństwa po wcześniejszej wycieczce do Szwajcarii na przykład. Co jakiś czas sam obraz władz państwowych przybiera kształt apokalipsy a jakakolwiek relacja z sejmu daje do zrozumienia, że na bank świat się skończył, my razem z nim, a to, co pokazuje kolorowy ekran to sen z ostatnich minut koszmarnego kataklizmu. Później wstajemy od telewizora i okazuje się, że jednak przetrwaliśmy wieczorne wiadomości mimo. że koszmar trwa.

I analogicznie przedstawia się sprawa kolejnych zapowiedzi końca świata. Były, są i będą, apokalipsa, jako że homo sapiens jest z natury masochistyczną istotą, wraca jak bumerang żeby dobić gwóźdź do turmy. Należy wspomnieć, że aby być masochistą dobrze tez mieć kupla sadystę. I w taki oto sposób, czerpiące korzyści media i inna swołocz żerująca na podatnych umysłach przeciętnego odbiorcy kreuje wizje nadchodzącej katastrofy, powstają superprodukcje, tysiące pseudonaukowych tez, horoskopy, z godziny na godzinę przybiera to formę, co raz bardziej rzeczywistą, im bliżej daty potencjalnego końca świata tym więcej histerycznych apeli o pomoc, butelek z listami w oceanie i samobójstw. Poza tym, co raz więcej śmiałków, którzy zbijają interes swego życia nie do końca wierząc, że koniec świata nastąpi, ale na wszelki wypadek za drobną opłatą paruset euro oferują schronienie naiwnym.

Tą metodą cywilizacyjna gierka sado-maso zaczyna być swoistym perpetum mobile. Finałem zuchwałych poczynań znęcających się i ofiar jest błogość oraz ukojenie, kiedy okazuje się, że „no dobra, było fajnie, a teraz wracamy do prozy życia” a oczekiwany, rozpowszechniony, zareklamowany, opakowany i sprzedany koniec świata był tylko niezłym gadżetem urozmaicającym rutynę. 2012 jak najbardziej wpasowuje się w wyżej opisany schemat, im bliżej daty tym więcej publikacji, filmów czy domniemań ukrytych w gąszczu sieci. Kalendarz majów, do tego jakaś kometa czy inne ciało niebieskie, Nostradamus – wszystko to wskazuje w oczywisty sposób, że należy pakować walizeczki i zapowiedzieć się u cioci, która jeszcze co prawda nie jest wielokomórkowcem, nie ma kręgosłupa i nie do końca umie mówić, ale mieszka na jakiej odległej planecie, na której znajduje się absolutne nic i za pewne 2012 i związany z tym koniec świata nie będzie nas tam nękał.

Druzgocący jest fakt, że dystans do takich prognoz zanika a człowiek gubi się w przekazach, jakie oferują mu media, środki przekazu. W świecie smsów i ogólnie rozpowszechnionego prania umysłów, nie potrafimy weryfikować otrzymywanych informacji. Twierdzenie, że jeśli czegoś czy kogoś nie ma internecie to znaczy, że nie istnieje nabiera przerażającej powagi. Jest jednak problematycznym udowodnienie, że jeśli coś jest w internecie to istnieje w rzeczywistości. Z dnia na dzień po wpisaniu w wyszukiwarkę 2012 mamy co raz więcej publikacji, począwszy od przepowiedni, przez badania naukowe, mapy astrologiczne, życiorysy jasnowidzów, kalendarze majów, zazwyczaj informacje na tych stronach są chaotyczne i tworzone pod wpływem emocji, ale też prowokujące do skrajnych refleksji. 2012 to rok potencjalnego kolejnego końca świata, wspominając milenium wolałabym nie zobaczyć w wiadomościach zbiorowych samobójstw i innych tego typu atrakcji, skoro to nieuniknione to może warto nacieszyć się tym, co mamy, pomyśleć z ulgą, że Kowalski z naprzeciwka pewnie nie zdąży dorobić się nowego auta, że żona zdoła kupić jedyne 15 par nowych butów, co za tym idzie tylko 7 torebek i 6 pasków, że nie będzie już gorszego rządu a siarczysty mróz tudzież jesienną chlapę odczujmy tylko 3 razy. Z serdeczna moją przyjaciółką uznałyśmy, że to całkiem radośnie nieosiągnąć nigdy magicznej trzydziestki i do końca świata być dudziestoparolatką. Brzmi nieźle.